piątek, 3 sierpnia 2012

Jest goraco.

Tak goraco, ze bez wiatraka nie da sie wytrzymac siedzac na kruzgankach starej penjabskiej farmy pod Armitsarem. Na szczescie wiatrakow nie brakuje, kreca sie wiec szalenczo, ratujac nas od rozplyniecia sie w kaluze. W ogole Narinderjitowi nie brakuje zbyt wiele - ma sluzbe, kelnerow, trzy baseny, dziesiec koni-albinosow rasy marwari (to te ze smiesznie zakrzywionymi uszami), dwa wielblady, koze, wielka toyote i jak mowi, dwiescie turbanow. Ma tez chwilowo nas, co wykorzystujemy skrzetnie dowiadujac sie wszystkiego o sikhijskiej filozofii zycia, o historii jego rodziny i sikhow w Indiach, o migracjach po Podziale, o Pakistanie i Penjabie... Poza tym jemy. Kuchnia pendzabska - osobny rozdzial, ale jako ze po powrocie na pewno machne kilka artykulow, nie bede teraz sie rozpisywac o tym genialnym tworze ludzkiego umyslu. No dobra, wspomne tylko o vegetarian pakora, substancji niezwyklej, aromatycznej, chrupiacej i w ogole najlepszej na swiecie, i juz. 

(tak wlasnie wyglada nasz gospodarz i jego chluba - ogier Billou)

Na farmie poznajemy Kurda z Holandii i pol-angielsko, pol-hinduskiego muzulmanina z Mombasy (?!) i razem jedziemy obejrzec ceremonie zamkniecia granicy hindusko-pakistanskiej w Wagah. Zabawe mamy przednia, obserwujac Ministerstwo Dziwnych Krokow i efektowne kostiumy. Rzecz w tym, ze zolnierze po jednej stronie maja pokazac swoja sile i przestraszyc zolnierzy po tej drugiej - pochrzakuja wiec, pokrzykuja, robia srogie miny i tupia glosno, podnoszac nogi az do czola, a wszystko w formie dumnej musztry i w towarzystwie pokrzykiwan wodzireja (Hindustan! Zindabad!). Kolorowe to widowisko, zabawne i ciekawe, rowniez dla tlumu Hindusow, przybywajacych tam co dzien i glosno wspierajacych straz graniczna. W drodze powrotnej w supermarkecie (pierwszym, ktory widzielismy od przyjazdu) nasze mroczne podejrzenia okazuja sie prawda - w polnocnych Indiach niedostepny jest....papier toaletowy. Manewry riksza w tlumie trabiacych aut i innych pojazdow i w smogu gestym jak budyn juz nie robia na nas wrazenia. Jeszcze zanim sie sciemnilo, mialam okazje dosiasc jednego z albinosow i przejechac sie gdzies po polach ryzowych, wzbudzajac wsrod nielicznych napotkanych osob spore zainteresowanie (biala baba na bialym koniu nie zdaza sie codziennie).

Nad Malanvalla swieci ksiezyc w pelni. Jutro ruszamy na polnoc - w Himalaje, z przystankiem w Malym Tybecie - Dharamsali, gdzie mieszka Dalajlama. Liczymy na to, ze powietrze nieco sie rozrzedzi i ochlodzi. I juz wkrotce bedziemy u stop Nanga Parbat.

Jedenascie dni bez kawy...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz