poniedziałek, 9 grudnia 2013

Przecieram oczy i im nie wierze, moze zaszkodzilo mi slonce, a moze to zmeczenie odbija sie zlosliwym pstryczkiem na mojej percepcji, bo oto wszystko wokol mnie zaczyna swiecic. Swieci pobocze, bruk, swieci plot i trawa. Mruga, migocze i gasnie. Uswiadamiam sobie, ze otacza mnie chmara swietlikow, wielkich jak jamniki. Zrobilo sie ciemno, stoje na poboczu drogi na wyspie Ometepe i czekam na jakikolwiek pojazd. Kilka godzin wczesniej wyruszylam na stopowa eksploracje wyspy, z ktorej przywiozlam piekna, wydrazona na pniu (doslownie) tykwe, dwie propozycje malzenstwa i jedna podrozy w nieznane (you, me and my motorbike), niesamowite widoki wulkanu i czerwonego zachodu zapisane w korze przedczolowej i ani jednego zdjecia, bo podrozuje bez aparatu, zostawiwszy ekipe w sennej Moyogalpie. Moj hiszpanski sila rzeczy usprawnia sie nieco. Wyspa jest skrawkiem raju: zycie tu jest ubogie i proste, po podworkach kreca sie swinie i papugi (zamiast kur, indeed), krajobrazy powalaja na kolana. Pomykam wiec rozmaitymi motorkami, ktore stanowia tu podstawowy srodek transportu, zbieram komary do ust, co rusz pozyczajac moje okulary niefrasobliwym kierowcom. Na plazy dziewczynki lowia sardynki do wielkiej sieci, podobno jest sezon na najwieksze sztuki. 

Przejscie graniczne miedzy Kostaryka a Nikaragua to wielki, blotnisty przedsionek innego swiata. Jak Kapitan Andrejevo lub Medyka, mysle. Konczy sie wygoda kostarykanskiej klasy sredniej, zaczyna pstrokacizna kraju rozwijajacego sie. Wozki ciagniete przez konie, autobusy obdrapane i kolorowe, zycie toczy sie wzdluz glownych arterii wsi i miasteczek. W Rivas wdaje sie w maly konflikt z nieuczciwym sprzedawca biletow, co owocuje szalonym poscigiem zatloczonym autobusem za rzeczonym obywatelem, ktory zdazyl gdzies sie zapodziac. Mam wrazenie ze kibicuje mi caly autobus, podobnie jak wieczor wczesniej cale miasteczko Liberia podczas dorocznej, odswietnej i publicznej gry w bingo, gdy nie zrozumiawszy zasad robimy sobie radosny wstyd na forum wszystkich mieszkancow. ¨Purisima, czyli swieto niepokalanego poczecia, odbywa sie na styku sacrum i profanum, jak cala tutejsza religijnosc, kolorowa, kiczowata, pelna matczynego zaangazowania i dzieciecej beztroski. Tandeta wystaje z kazdego oltarzyka, z kazdego domostwa, z kazdego rogu kosciola w Moyagalpie, ale zamiast smieszyc, dodaje otuchy. 

Wulkan Concepcion schowal sie w chmurze. Podobnie jak Chirippo pozostal niezdobyty, gory chyba nas nie chca tego roku. Chca nas za to kierowcy ciezarowek i pickupow, jedziemy wiec dalej. Do Granady, o ktorej bedzie osobno. Hasta luego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz